,,Niby tak przypadkiem, niby tak delikatnie, niby nie chce’’
Prolog
Panie, módl się za
nasze dusze.
Restauracja na obrzeżach Palo Alto. W
hrabstwie Santa Clara, na południowym wybrzeżu zatoki San Francisco w stanie
Kalifornia. Była to mała, przydrożna restauracja, która raczej była przede
wszystkim skierowana do ciężko pracujących mężczyzn, którzy godzinami siedzieli
w zamkniętym miejscu i jeździli w różnych porach dnia i roku. W tej knajpce
można było na pewno zjeść dobrze, dużo i smacznie, a to było najważniejsze. Do
takiej knajpki zawitali bardzo dziwni ludzie. Bo od rana do wieczora
przesiadywali tutaj grubi, obleśni faceci, a nagle do środka weszli młodzi,
delikatni, świeży i czyści ludzie. Dobrze zbudowani mężczyźni i delikatne
kobiety. Widać było, że przewodził nimi postawny młodzieniec. Włosy splecione w
warkoczyki afrykańskie, twarz męska, z ostrymi rysami, ciało wyrzeźbione, bez
najmniejszej skazy. Na ramionach miał tylko ubraną skórzaną kurtkę, która
idealnie podkreślała jego wyrzeźbione ramiona. Czarne, luźniejsze spodnie, z
zawiązanym białym szalem wokół pasa. Dwie dziewczyny usiadły przy nim. Blond włosa,
która miała wianek na swojej głowie i ubrana była w białą sukienkę. Druga to
brunetka o krótszych włosach, ubrana delikatnie i zwyczajnie jak na zwykłą
nastolatkę przystawało. Naprzeciwko ich przywódcy usiadł brunet, ubrany cały na
biało, szeroko uśmiechnięty. Tak jak by na świecie nie było wojen, a życie to
była ciągła Nirvana. Obok niego siedział chłopak w okularach, również ubrany
zwyczajnie, a na samej krawędzi usiadł brunet w dużych goglach. Ubrany w czarne
spodnie, zwykłą, czarną bluzkę i koszulę w kratę, niechlujnie rozpiętą.
Stojący za ladą chłopak, który wyglądem szybciej przypominał, naprawdę
piękną dziewczynę od razu się wyprostował, wziął sześć kart dań i podszedł z
wdziękiem do stolika. Ubrany był tak, jak wymagali od niego goście. Obcisłe
spodnie, podkreślające jego zgrabne pośladki, obcisła bluzka i dopasowana
marynarka. Mocny makijaż, tak jak by miał zaraz wyjść i pójść na całą nocną
imprezę. Czarne włosy, zaczesane do tyłu, które swobodnie opadały na jego chude
ramiona. Lekko się pochylił i podał każdemu z klientów kartę.
- Jak,
będą, państwo gotowi, proszę mnie zawołać – odpowiedział i już chciał się
odwrócić i od nich odejść, ale zatrzymały go słowa jednego z klientów.
- Taki
strój wymaga od pani właściciel tego baru? – zapytał mężczyzna ubrany cały na
biało, a jedynym innym kolorem były jego włosy o kolorze kasztanu.
- Przepraszam,
ale nie wolno mi rozmawiać, na ten temat z klientami – odpowiedział, tak jak
należy i znowu chciał od nich odejść, ale znowu zatrzymały go słowa jakieś
osoby. Odwrócił się i spojrzał na blondynkę o słodkiej buzi.
-
Ktoś ciebie do tego przymusza? – spytała i chwyciła kelnera za rękę – Nam
możesz powiedzieć wszystko, nie jesteś sama – Mówiła tak przejętym głosem, jak
by co najmniej dowiedziała się, że zabili mu rodziców i nie ma gdzie mieszkać.
-
Po pierwsze, jest to dobre miejsce, dobrze płacą i szef jest miły, a po drugie
to jestem mężczyzną – wyszarpał rękę z jej uścisku i zachwiał się na pewno,
gdyby nie szpilki, utrzymałby równowagę, ale podłoga jest śliska, a wysokie
szpilki, na platformie, bardzo niestabilne. Upadł na stolik za sobą i zleciał
razem z niestabilnym meblem. Narobił tym, okropnie dużo hałasu i zwrócił tym
samym uwagę wszystkich gości.
Wszyscy poza
mężczyzną uczesanym w afrykańskie warkoczyki wstali i pomagali podnieść się
kelnerowi.
- Przepraszam cię, mam nadzieje, że
nic ci się nie stało, a jak coś ci się stało, ja sobie tego nie wybaczę! – histeryzowała dziewczyna.
- Wody, przynieście mu wody! – powiedział chłopak w okularach, a jakiś z
gości poszedł za ladę po dzbanek z wodą i kubek.
Chłopaka
posadzili naprzeciwko jedynej osoby, która nie zainteresowała się stanem
kelnera. Siedział z rękoma na blacie i z rąk zrobił tak zwany daszek, trzymając
go przy ustach.
- Powinniśmy go zabrać do
lekarza, mógł zrobić sobie coś w głowę – rzekł ten sam chłopak, który jeszcze
przed chwilą krzyczał, żeby ktoś przyniósł wodę.
- Na pewno nic mu nie jest – rzekł jakiś z klientów.
- Lekko go zamroczyło i wielkie hallo, ja się ciągle wywalam.
- Halk, to, że jesteś sierotą, nic nie znaczy, a do tego ty jesteś
strasznym grubasem i jak upadniesz, nic się nie stanie, bo tłuszcz zamortyzuje
upadek, a to jest prawdziwa chudzina – rzekł jakiś inny z tirowców.
- Kogo nazywasz grubasem, co wieprzu?! – krzyknął gruby facet, który jak
da się wywnioskować z rozmowy nazywa się Halk, i właśnie chce wciąć bójkę.
Kiedy całe zgromadzenie zawzięcie dyskutowało o ratowaniu życia
chłopaka, reanimacji, ustach-ustach, sam zainteresowany czuł się bardzo
dziwnie. Było mu niezwykle gorąco, wpadał w jakąś euforię. To, co bolało, go
przed chwilą nagle przestawało. Odczuwał taki wewnętrzny spokój i radość. Nie
rozumiał tych wszystkich uczuć, które nagle się pojawiły. Tak zupełnie znikąd.
-
Zamknijcie się durnie! – krzyknął nagle jeden z tej dziwnej bandy – Nasz mistrz
modli się za niego – cała zgraja upadła na kolana i zaczęła również się modlić
razem z mistrzem. Klienci byli w szoku, a osoba, za którą się modlili, poczuła,
się jak by zaczęła latać.
Słyszała
tylko jednej, jedyny głos, który wyraźnie jemu mówił ,,Nie bój się’’. Powtarzał
te słowa, ale z każdym kolejnym słówkiem chłopak się wycofywał i zaczął spadać.
Jak dotąd latał, tak teraz zaczął spadać. Głos znikąd ponownie się odezwał
,,Zacząłeś się bać, nie jesteś jeszcze gotowy’’. I wszystko się rozsypało jak
domek z kart. Jak puzzle, które idealnie wszystkie pasowały do siebie, ale
nagle grę trzeba było przerwać i schować elementy do pudełka, tym samym
rozwalając je.
Kelner
nagle się przebudził i w szoku popatrzył na mężczyznę przed sobą. Ludzie,
którzy z nim przyszli wstali z klęczek i zaczęli bić mu brawa. Czarnowłosy
chłopak, od razu się poderwał i uciekł z tego zgromadzenia. Zamknął się w
łazience i nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Czuł się dziwnie, a przez jego
ciało przechodził dziwny prąd. Powtarzał sobie, że na pewno to ze stresu.
Po pewnym
czasie uspokoił się i wyszedł z ciasnego pomieszczenia. Poprawił swój strój i
włosy, i opuścił pomieszczenie. Spojrzał po Sali i zdał sobie sprawę, że
wszystko wróciło do normy. Klienci jedli, jak by nigdy nic się nie zdarzyło, a
szóstka osób siedziała przy tym samym stoliku. Ich ,,mistrz’’ nie ruszył się
nawet na krok. Tym razem rozmawiali zawzięcie między sobą. Chłopak wziął
notatki i ołówek i podszedł do stolika.
- Chcą
państwo już zamówić? – spytał, a wszyscy zgodnie pokiwali głową.
- Więc będzie numer 3,
4, 5, dwa razy 2 i mistrzu, co dla ciebie? – spytała krótko ścięta brunetka.
- Ja podziękuje, nie
jestem głodny – odpowiedział i dopiero teraz oderwał się od patrzenia w stół i
spojrzał z ciepłym uśmiechem na kelnera – Uważaj na siebie Bill – powiedział,
po czym wstał i wyszedł z restauracji.
-
Mistrzu! – Blondynka chciała za nim pobiec, ale druga dziewczyna, ją
zatrzymała.
- Daj
mistrzowi czas, pewnie chce pomyśleć w spokoju, wróci po nas, na pewno – opowiedziała i usiadła znowu przy stoliku z dziewczyną.
Chłopak był zszokowany. Nikomu nie podawał swojego imienia i do tego nie
miał plakietki z imieniem. Spojrzał na ludzi z wymalowanym zakłopotaniem na
twarzy.
-
Wasz mistrz . . . Powiedział do mnie, po imieniu – był w takim szoku, że nie
wiedział, co ma robić – Nikt, nie zna mojego imienia – Dodał, po chwili.
- Nasz mistrz potrafi
więcej niesamowitych rzeczy – rzekł do chłopaka brunet.
-
Nie wątpię – odpowiedział i odszedł w stronę lady, żeby dać przez okienko
kucharzowi jedzenie.
Nie wiadomo
dlaczego, ale chłopak cały czas czekał, na pojawienie się mistrza, ale on się
nie pojawił. Ani, kiedy podał dania. Ani, kiedy jego ludzie jedli, ani wtedy,
kiedy wychodzi. Ani, kiedy wyszli. Bill wiedział, że już na pewno nie spotka,
więcej tego człowieka. Był zbyt magiczny, żeby wracał do tego chlewu jeszcze
raz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz