Rozdział I
,,Ciszej wymawiaj
moje imię’’
Restauracja przy drodze jest
otwarta całą dobę, ale na dzisiaj Bill skończył swoją zmianę. Wyszedł z
restauracji i przebrany ruszył na przystanek autobusowy. Na dworze, już dawno
zapanowała noc, i Bill bardzo nie lubił wracać, o takich godzinach. Musiał iść
kawałek, nieoświetlonym trawnikiem, przy ruchliwej ulicy. Właśnie miał ruszyć w
drogę i w międzyczasie chciał odpalić swojego papierosa, którego starał się
znaleźć w czarnej torebce.
- Bill, czego szukasz w tej torebce? – Przestraszony chłopak, odwrócił
się i spojrzał na osobę, którą chciał jeszcze parę godzin temu znowu zobaczyć.
Był
ubrany tak jak wcześniej. Na dworze było już chłodno, a do tego był koniec
października i robiło się, wieczorami coraz chłodniej. A on wyglądał tak, jak
by co najmniej było dwadzieścia trzy na plusie. Uśmiechał się, a na jego ciele
nie dało się dostrzec, żadnej gęsiej skórki.
- Panu, nie jest zimno? – spytał i spojrzał w oczy mężczyźnie. Biło od
nich takie ciepło, aż kelnerowi, również zrobiło się ciepło, chociaż przed chwilą
było mu zimno.
- Zwracaj się do mnie Tom, dobrze? – spytał ciepłym, miłym głosem.
- Dobrze . . . Tom, nie jest ci zimno? – Powtórzy swoje pytanie, bo
strasznie, go to interesowało.
- Nie, nie jest mi, a tobie jest prawda? – spytał z lekkim uśmiechem,
chłopak musiał mu przyznać rację. Było mu okropnie zimno. Drżał na całym ciele
i marzył o powrocie do domu.
- Jest i to strasznie –
odpowiedział i lekko się zaśmiał.
- Chodź ze mną w pewne miejsce –
Poprosił i podał mu dłoń w zachęcającym geście.
- Ale, gdzie mam z tobą iść? –
spytał przestraszony, ale jakaś siła i tak kazała mu się zgodzić i położyć
swoją dłoń na jego.
Kiedy ich dłonie się zetknęły, Bill poczuł ogarniające ich ciało ciepło.
Wręcz gorąco, przez co zdjął ze swoich ramion skórzaną kurtkę i szalik. Było mu
tak, jak by właśnie był środek dnia, a on leżał na plaży w Majami. Spojrzał
zdziwiony na chłopaka, ale ufnie dał mu się prowadzić w nieznanym sobie
kierunku. Mężczyzna, który przedstawił
się jako ,,Tom’’, prowadził Bill na jakieś pole. Normalna osoba zaczęłaby się
wyrywać, bać, krzyczeć, że chce go zgwałcić, okraść, albo zamordować, i
zakopać. Niestety, Bill nic nie czuł, nie bał się, był wręcz spokojny, i jedyne
uczucie, jakie czuł, to zaciekawienie. Było strasznie ciemno, wiatr wiał, we
wszystkie strony świata, a oni szli przez chaszcze krzewów. Zbliżali się, coraz
bardziej do małego kościółka. Z daleka nie wyglądał tak staro, ale kiedy
podeszli bliżej, mogło się dojrzeć spróchniałe drewno, stłuczone okna, stare
witraże i zardzewiałe drzwi. Miejsce, które na pewno, kiedyś było często
odwiedzane, teraz stało i się niszczyło.
- Kościół? Ale ja jestem niewierzącym – Odpowiedział i chciał się wyrwać
z uścisku, ale nie dał rady. Siłą wręcz został wepchnięty do zniszczonego
budynku. Zastukał obcasami swoich butów, o posadzkę i rozejrzał się po miejscu.
Nie było to miejsce nowe, ławki, na których kiedyś siedzieli ludzie,
teraz się rozpadały. Schodki do ołtarzu były zniszczone, rozwalone i wyglądały
tak, jak by przeszedł się po nich słoń, dwa razy. Pachniało w środku kurzem i
deszczem. Poza krokami Billa panowała idealna cisza. Jak by nikogo tutaj nie
było, poza Billem i dziwnym mężczyzną.
- Po co mnie tutaj przyprowadziłeś? –
Odwrócił się do mężczyzny i spojrzał na niego. Stał oparty o zardzewiałe drzwi
i po chwili dopiero się od nich oderwał, podchodząc do chłopaka.
- Pomodlisz się, ze mną? – spytał, a
czarnowłosy chłopak myślał, że zaraz wybuchnie śmiechem.
- Przecież mówiłem, że jestem niewierzący –
Powtórzył swoje słowa jeszcze raz, ale poszedł za mężczyzną, w stronę ołtarza.
- Wiem, słyszałem, ale może jednak się
przekonasz do naszego Pana – Wskazał ręką obraz za ołtarzem. Był w niesamowitym
stanie, ciągle taki sam, czysty, bez zarysowania, bez skazy.
- Nie, on nigdy nie istniał, wiem to – Odparł
i usiadł na jakiś całym schodku, który udało mu się akurat znaleźć. Podkulił
nogi i spoglądał na mężczyznę, który stał nieruchomo i wpatrywał się w piękno
obrazu.
Dłuższą
chwilę siedział i czekał, aż Tom wreszcie coś powie. Mijały minuty, a chłopak
ciągle milczał, myślał i patrzył w jeden punkt. Bill wreszcie się
zainteresował, co go tak ciekawi, i wstał ze swojego miejsca. I tak czuł, że
tyłek mu już zmarzł, od zimnego marmuru. Otrzepał czarne, dopasowane spodnie, z
kurzu, i podszedł do mężczyzny. Staną koło niego, ramię w ramię i spojrzał na
punkt, w który się patrzył. Lekko się zdziwił, że ciągle patrzył się na ten
obraz.
- Przyniosłeś go tutaj? – pierwszy odezwał się czarnowłosy, miał dość
ciszy, jaka między nimi zapanowała.
- Nie, on już tutaj był –
Odpowiedział, co zdziwiło Billa. Kościół wygląda jak ruina. Na zewnątrz i w
środku, czas był bezlitosny dla wszystkiego, to czemu miałby oszczędzić, jeden,
jedyny obraz, który akurat przedstawiał, domniemaną podobiznę Jezusa.
- Nie możliwe, wszystko
tutaj jest zniszczone, a ten obraz wygląda jak nowy. Rama nienaruszona, płótno
świeże, a farby nie zabrudzone, nawet nie leży na nim kurz, który jest na
wszystkim.
- Jezus pozwala na to, żeby
zapomnieli o kościele, ale nie pozwoli na to, żeby zapomniano o nim – Mówił tak
czysto, i szczerze, że Bill nawet nie miał jak zaprotestować. Wszystko to było
prawdą, ale nie dopuszczał do siebie prawdy. Nie wiedział, nawet czemu.
- Kto ma zapomnieć? – spytał cicho czarnowłosy. Był głodny, ale nie
pożywienia, lecz wiedzy.
Tom mu
imponował, był inny, niż wszyscy. Przez swoje życie Bill poznał wielu ludzi,
tych dobrych, którzy wywoływali, na wspomnienie o nich, uśmiech, i tych złych,
na których widok miał tylko obrzydzenie, wymalowane na twarzy. Natomiast Tom
był taki nijaki, nie potrafił go zrozumieć. Był inny, niepowtarzalny, taki jak
Bill, ale Tom jest czysty i delikatny.
- Ludzie . . . Ty Bill, ja –
Odwrócił się od obrazu i odszedł. Szedł w stronę wyjścia. Chłopak od razu za
nim pobiegł.
-
Chciałeś się pomodlić – Szedł za nim, ale nie mógł nadążyć. Zaczął biec w
pewnym momencie, ale ciągle nie mógł go dogonić – Tom! Zaczekaj na mnie! –
Krzyknął za nim i biegł coraz szybciej. Nie czuł zmęczenia, chociaż nigdy nie
lubił sportu, ale tym razem czuł się inaczej. Kolejna rzecz, go szokowała, i
zastanawiała.
Niestety, ale Tom nie czekał. Szedł normalnie przed siebie, a jego
warkocze machały się na prawo i lewo. Zniknął nagle w gęstej mgle, a młody
chłopak został z tyłu, oddychając bardzo szybko i opierając swoje ręce o
kolana. Był wykończony biegiem. Podniósł wzrok i rozejrzał się, ale nigdzie nie
mógł dostrzec mężczyzny. Był sam, sam w ciemni, nie wiedział, gdzie jest, i
gdzie ma teraz iść. Odwrócił się i zaczął iść przed siebie, bał się okropnie, i
był cholernie zły, że przez Toma znalazł się w takiej sytuacji. Kiedy
przemierzał, coraz bardziej łąkę, przeklinał mężczyznę, że się zgodził, pójść
za nim. Gdyby powiedział, nie, zapewne teraz byłby w domu. Ciepłym, małym
mieszkaniu, siedziałby przed telewizorem i oglądał głupią komedię, jedząc
wczorajsze chińskie jedzenie, i popijając to, czerwonym winem. Teraz, zamiast
ciepłych kapci i koca, miał zimne stopy i cały się trząsł. Czuł, że
temperatura, ostro spadła. Wyjął z kieszeni swoich spodni telefon i ze
wściekłością spojrzał na to, że jego Iphon się rozładował. Wiedział, że ma
słabą baterię, ale myślał, że mu wystarczy, a jednak się pomylił. Był głodny,
było mu zimno, i na dodatek stracił kontakt ze światem. Zupełnie nie wiedząc,
czemu, ruszył zły przed siebie i starał się znaleźć, co kowiek, jakąś
autostradę, hotel, restaurację, kościół, co kolwiek. Niestety szedł już długi
czas, przed siebie i nic nie mógł znaleźć. W pewnej chwili dojrzał światło,
nikłe, ale światło. Resztkami sił, zaczął biec do tego światła. Czuł, jak by mu
zaraz miało uciec i się w ogóle nie pojawić więcej.
Biegł, biegł i . . . Upadł. Gruchnął o ziemię jak dopiero ścięte drzewo.
Zdarł sobie skórę na rękach, z których dopiero, co poleciała krew. Spojrzał na
swoje ubranie, które całe było w piachu, a spodnie już mu się podarły. Podniósł
się i przeklinał siebie, za swoją niezdarność. Dopiero jak podniósł wzrok
wyżej, dojrzał motel. Szybko podszedł do budynku z czerwonej cegły i szukał
wejścia. Wszedł do środka i podszedł do okienka, przy którym siedziała starsza
kobieta. Była ubrana w szary sweter i akurat czytała gazetę, popijając kawą.
Spojrzała swoimi zielonymi oczami, przez kratki od boksu, w oczy gościa.
- W
czym mogę służyć? – spytała kobieta. Była bardzo zdziwiona i aż Bill zauważył,
jak spojrzał na zegarek. Była dość późna godzina i raczej goście już nie
przychodzili do tego motelu, a tutaj taka zmiana.
- Chciałbym zostać tutaj
na jedną noc – Odpowiedział i wyjął z torebki portfel. Był bardzo zmęczony i
marzył o odpoczynku.
-
Oczywiście – Kobieta odsunęła gazetę i kawę na bok. Spojrzał do starej księgi i
zaczęła coś przeglądać – Ze śniadaniem? – spytała, a na potwierdzenie, dostała
twierdzący sygnał głową.
- Ile to będzie – spytał, sprawdzając, czy go stać na motel. Wiedział,
że jeśli nie będzie miał wystarczająco pieniędzy, to będzie musiał wyjść na
zewnątrz i szukać przystanku jakiegoś. A godzina, była coraz bardziej późna, a
na samo przypomnienie, sobie tej ciemni, na dworze, Bill miał dreszcze.
- Dwadzieścia
Euro – Odparła, a chłopak westchnął, wyjął ze złotego portfela dwadzieścia euro
i podał kobiecie. Ta, przez małą szparkę, podała mu klucz do pokoju – Na drugim
piętrze, od schodów w prawo, i na samym końcu jest pokój. Śniadanie jest jutro
od siódmej, do dziewiątej.
- Dziękuję bardzo, miłej nocy – Powiedział jeszcze, i ruszył w stronę
schodów. Wszedł, na drugie piętro, i dość szybko znalazł pokój.
Po wejściu do środka nie zdziwił
się, że ten pokój nie wyglądał, jakoś niesamowicie. Stare, białe zasłony, które
zaczęły powoli zmieniać, swój kolor na żółty. Duże łóżko, pościel w kwiaty,
mały, drewniany stolik, przy oknie, popielniczka, stary telewizor, szafa i
stojąca lampa. Nic, nie zwykłego, ale Bill, i tak się cieszył, że nie skończy
ten nocy, na dworze. Poszedł od razu pod prysznic, bo był cały w piachu, i
postanowił, że swoje ubranie, też lekko przepierze.
Obok pokoju, o numerze 408,
był pokój 409. W nim ten nocy postanowił spać, nie kto inny jak człowiek,
znikąd. Pojawił się i zniknął, co Billowi wydawało, się strasznie dziwne, ale
jego ludzie się przyzwyczaili do tego. Stał boso, na balkonie, ale nie było mu
zimno w stopy, ani gołe ręce. Ubrany, jedynie w białe dresowe spodnie, opierał
się o poręcz barierki. Patrzył na księżyc w pełni. Był zauroczony, jego
blaskiem, chociaż jego Pan świeci o wiele jaśniej. Jaśniej nawet od słońca. Dzisiejszego
wieczoru, jego myśli uciekały, od Boga, a jakoś się przyplątały, do chłopaka,
którego poznał. Wiedział, że Pan mu każe pomóc temu chłopakowi. Spodziewał się,
tego. Już jak, go zobaczył, poczuł przepływ Ducha Świętego, że ta owieczka, się
zgubiła. Jeszcze raz spojrzał na księżyc, był taki sam, samotny, spośród
ciemnego tła. Nawet, żadna gwiazda mu, nie towarzyszyła, tak czasami się czuł,
ale dzisiaj wiedział, że to nie są jego uczucia. Bill został idealnie
naprowadzony, teraz jest bezpieczni. Zamknął na chwilę swoje ciemne oczy i
westchnął. Usłyszał, ciche kroki, osoby z drugiego pokoju. Dobrze, wiedział, że
księżyc go przyprowadził.
Na niebie, pojawiła się samotna gwiazda, ale tak świeciła jasno, że
prawie dorównywała blaskowi księżyca. Czarnowłosy, był tak zafascynowany tym,
że nawet się nie przejmował, że jest zupełnie bosy, a z jego włosów lecą krople
czystej wody. Nie potrafił przestawać patrzyć na księżyc, chciał, żeby jego
blask, go otulił. Delikatnie, wsiąknął, w jego skórę, i wchodził, coraz
głębiej. Pokonywał, coraz więcej barier, które przez lata tworzył, żeby
obronić, swój najwrażliwszy organ. Tym organem, było serce, które bardzo
chciało miłości. Pragnęło iść za tą miłością, chciał, żeby go prowadziła, w tej
głuchej ciemni. Nagle poczuł, że ktoś na niego spogląda. Otworzył oczy i z
bólem w klatce piersiowej oderwał swoją twarz, od tego blasku. Spojrzał w bok i
zobaczył mężczyznę, na którego był zły, ale jego serce zabiło jeszcze mocniej.
- Tom – wyszeptał, sam do
siebie, ale nie wiedział, że mężczyzna, którego imię wypowiedział, świetnie
słyszy jego słowa.
-
Wiedziałem, że znajdziesz drogę – Odpowiedział, zupełnie nie patrzył na swojego
rozmówcę. Pustym wzrokiem, ale pełnym miłości, patrzył na stare kafelki.
-
Czemu, mnie zostawiłeś? – Spytał, ale chłopak nie odpowiedział. Nagle,
wszystkie uczucie wróciły do Billa. Z urazą spojrzał na mężczyznę w oryginalnej
fryzurze.
- Bo,
Pan tak chciał – Odpowiedział. Dobrze wiedział, że Bill mu nie uwierzy, ale
mówił mu prawdę. Pierwszy raz czuł stres, a przecież Pan zawsze na siebie brał
ten ciężar. Był mu za to bardzo wdzięczny, ale teraz wszystkie jego uczucia
wróciły. Jak by był znowu zwyczajnym śmiertelnikiem, a nie wybrańcem.
-
Jaki Pan? Nie wierzę ci! On nie istnieje Tom, oszukujesz się! – Był zupełnie
przekonany swoich racji.
-
Jakie masz, na to dowody Bill? – spytał go, ale ten nie wiedział, co
powiedzieć. Zmilkł, zupełnie stracił głos w gardle, a wcześniej był taki
wygadany, i krzykliwy. – Żadnych, ale nie martw się, zobaczysz. Nie teraz,
jesteś zbyt zmęczony, ale jutro, nie idź do pracy. Nie potrzebujesz jej.
- Tak? A kto mi zapłaci za mieszkanie? – spytał, ale widać było, po
mienie Toma, że na to pytanie, jest bardzo prosta odpowiedź.
- Od dzisiaj, będziesz z nami mieszkać – Zniknął, w środku swojego
pokoju.
Te słowa,
wzbudziły, w Billu zakłopotanie. Nie wiedział, co ma robić, czy mówił poważnie,
czy może jednak kłamał. Czarnowłosy, wmawiał sobie, że tylko się z nim droczy.
Tak, naprawdę nie dołączy do tej sekty. Bo tak, uważał, że takimi są ludźmi,
Tom i jego banda. Nie, potrafił znaleźć, innego słowa. Banda, kanciarze i sekta
idealnie pasowały, do tego dziwnego układu, z którym dzisiaj się spotkał. Chłopak,
jeszcze raz spojrzał na księżyc, ale nie widział, już w nim nic ciekawego.
Natomiast, zainteresowało go coś zupełnie innego. Gwiazda, która jeszcze przed
chwilą, tak jasno świeciła, nagle zniknęła. Chłopak pomyślał, od razu o Tomie,
ale szybko otrząsł się z tych myśli. Pomyślał, że to na pewno jakiś samolot, albo
coś innego, ale na pewno nie jest to związane z tamtym mężczyzną.
- Musisz odpocząć Bill, bo kręci ci się od tego w głowie – Wymruczał sam
do siebie, po czym również wszedł do swojego pokoju.
Nie wiem co powiedzieć. Może zacznę od początku.
OdpowiedzUsuńLubię minimalistyczne wystroje, lecz jestem typem osoby, która odruchowo porusza się jedynie po górze strony. Gdybym nie czytała na komórce, nie ogarnęłabym, że cała nawigacja znajduje się na dole xD Temu też nie jestem zwolenniczką takich jednokolumnowych szablonów.
Zainteresował mnie opis bloga z Katalogu (za każdym razem wspominam, że uwielbiam robotę w takich miejscach :'>). Zauważyłam w kategoriach twincest - coś dla mnie, ale szkoda, że nie ujęłaś, że jest to fanfic TH - czytam sobie, widzę 'Bill' - o nie, to nie może być Kaulitz, masz spaczony mózg. A potem na scenę wkracza Tom i wszystko już jest jasne, a ja jestem w siódmym niebie.
Od razu udało mi się wpasować w klimat, nawet jeżeli to dopiero pierwszy rozdział i nigdy nie wiadomo, czy autor zdecyduje się pociągnąć historię dalej. Zawsze ciekawi mnie, jak autor poprowadzi wątek, w którym bracia dowiadują się prawdy o sobie, kiedy decydują się na fabułę, gdy oboje się nie znają. Prócz tego zaciekawił mnie również motyw kwestii wiary. Będąc Billem, pomyślałabym sobie, ze Tom to jakiś opętany katol xD
Tak więc, ode mnie na wstępie, bardzo duży plusik.
Bardzo się cieszę, że ci się podoba. Staram się opowiadanie jak najlepiej prowadzić, i najczęściej. Powieść, bo mam zamiar zrobić to naprawdę długie będzie pełne różnych scen, i naprawdę dość oryginalne. Nie będzie to stereotypowy twc, a religia będzie miała tutaj duże znaczenie. Jeśli chodzi o Toma, to wszystko z czasem będzie się wyjaśniać. Mam nadzieję, że będzie ci się podobać opowiadanie dalej, dziękuję za komentarz raz jeszcze.
UsuńDaisy