czwartek, 21 stycznia 2016

Rozdział III ,,W poszukiwaniu swojego serca''


Rozdział III
,,W poszukiwaniu swojego serca’’
                 
                         Tom bezpiecznie dojechał na miejsce. Wszyscy byli bardzo zmęczeni, ale musieli wspierać swojego mistrza, który miał audiencje. Ludzie przyjeżdżali z różnych zakątków świata, żeby doświadczyć cudu dotyku. Pewnej audiencji, ktoś nagrał to telefonem, i wstawił do sieci, przez co Tom jest teraz bardzo rozpoznawalny na świecie. Media się rozpisują o nim, co chwilę jakiś paparazzi, chce rozbić mu zdjęcie. On natomiast sprytnie unikał jakiegokolwiek zamieszania, z nim w roli głównej. Chciał pokazać, jaką siłę ma Bóg, i trzeba w niego uwierzyć. Ludzie natomiast odwrócili to tak, że myśleli, że on jest jakimś Bogiem, i może ich uzdrawiać. Niektórzy nazywali go nawet ,,Mesjaszem’’, przez co reagował agresją.
                              Najczęściej Andreas, bo tak nazywał się mózg ich ekipy. Zajmował się całym przygotowaniem, był cichym i spokojnym mężczyzną. Nie potrafił jeszcze tak temu wszystkiemu uwierzyć, choć był naocznym światkiem. Tom nigdy nie mógł zgadnąć, co chłopak myśli. Zawsze pogrążony w swoich myślach, do których zrobił hasło.  Za chiny mistrz nie mógł go zgadnąć, przez co był w wielkim podziwie, dla chłopaka. Najczęściej jakiekolwiek zabezpieczenia, które powstały przez ludzkie umysły, potrafił złamać, bez ruszenia, chociaż palcem. Natomiast jego umysł był tak silny, że mężczyzna wiedział. Andreas to człowiek, który może czynić cuda, ale jeśli zawładną nim pokusy, jego dłonie, które mogły czynić dobro, zaczną czynić zło. Usta, które mogły mówić dobro, zaczną mówić zło, a myśli, które mogłyby czynić dobro, zaczną czynić zło. Dlatego jego mistrz, trzymał go krótko, i zawsze kontrolował, żeby nie zaczął bratać się z wrogami.
                              Sala, którą załatwił chłopak, o którym była mowa powyżej, znajdowała się w drogim Hotelu. Wielka bankierowa sala, która na co dzień była wynajmowana na bankiety, koncerty, zloty miłośników. Dzisiaj jej ściany, okryte tapetą w srebrne lilie, podłoga z brunatnego kamienia, i krzesła ze skórzanymi oparciami, miały być światkiem cudu. Cudów nawrócenia, i ozdrowienia, ludzi, którym lekarze nie dawali żadnych szans.  Bo tam, gdzie kończyła się medyczna wiedza, tam pojawiał się Bóg. To właśnie on potrafił w jednej chwili kogoś ozdrowić, z choroby, na którą nie wynaleziono lekarstwa. To dzięki niemu ludzie wstawali z wózka, znowu widzieli świat, i słyszeli swój głos. Tom, wiedział jaką posiada siłę, i był za nią bardzo wdzięczny. Chciał czynić dobro i je bardzo szerzyć, choć nie był już zwykłym człowiekiem, to ciągle nie rozumiał, czego Pan od niego oczekuje. Dlaczego Bill się w jego życiu pojawił. Chciał wiedzieć, pragnął wiedzy na ten temat, lecz był tylko prostym sługą, któremu dane było poznać wszystkie tajemnice, dopiero po śmierci.
                          Mężczyzna staną na scenie i spojrzał z niej na sale. Nie było to jego pierwsze głoszenie wiary, ale dzisiaj miał jakiś lęk. Tak jak by stracił cenną rzecz, bał się, że Bóg przestał mu ufać. W duchu modlił się o znak od niego, czy zwątpił, czy może jednak nie. Dzisiaj miał się przekonać, czy ciągle jest w blasku najjaśniejszego, czy już raczej jest w cieniu.
                                             - O której przychodzą? – Zadał pytanie Ninie, dziewczynę, którą znał krótko, ale zdążył się już przekonać, że to bardzo lojalna osoba.
                                               - Za jakieś pół godziny otwieramy sale, widziałam jak się ustawiają już pod drzwiami – Odpowiedziała z radością w głosie. Cieszyło ją, że tyle ludzi chce wysłuchać jej mistrza, który się nawrócił, i stał się innym człowiekiem.
                                                  - Dobrze, pójdę się pomodlić – Zszedł z drewnianego podestu i podszedł do klęczącej między krzesłami blondwłosej niewiasty. Uklęknął koło niej i złożył ręce do modlitwy.
                                                   - Panie – Dziewczyna była bardzo zdziwiona, że jej mistrz uklęknął koło niej, nigdy tego nie robił. W duchu dziękowała najjaśniejszemu, że jednak jej modły serca zostały wysłuchane.
                                                      - Nie przeszkadzaj sobie, później porozmawiamy – Tym razem Tom szczerze rozmawiał z Bogiem. Nie udawał, prosił go, żeby mógł pomóc tym ludziom. Dokładnie słyszał głos swojego pana, jak do niego przemawia. Mówi mu wprost, że kocha go, i pragnie, żeby Tom dalej był powiernikiem tajemnicy.
               Powiernik Tajemnicy – Tajemnice, o których zwykli ludzie nie mogli wiedzieć. Kiedy pierwszy raz do Toma odezwał się Pan i rzekł, żeby zaczął iść przed siebie, zbierał sobie godnych sprzymierzeńców, i podjął się walki z diabłem, który zakorzenił się w ludziach, w większym, i mniejszym stopniu. Mężczyzna w ogóle się nie wahał, było dla niego jasne, że to szczery znak, i to jest właśnie cel jego drogi, a co było na końcu nie było już ważne.
                   Po modlitwie, jaką odbył rozmawiając z Bogiem, ale jednocześnie słuchając jego rad, i wskazówek, wstał pełniejszy życia. Czuł moc w sobie, że jest gotowy, na walkę ze złem. Było mu to potrzebne jak tlen, wiedział, że jeśli ma być silny, potrzebuje tej siły. Sam jej nie stworzy, tą niesamowitą siłę, która teraz go rozpierała dał mu sam Pan.
                                                          - Dobra ludzie, na miejsca! – Wszyscy spojrzeli na swojego mistrza, ale nie odezwali się ani głosem. Od razu zabrali się szybko, do ostatnich poprawek, a przy drzwiach stanął Gustav i Georg.  Tom przez ułamek sekundy zobaczył, że dziewczyna chce się oddalić na swoje miejsce, które zostało już jakiś czas temu przydzielone.
                                                          - Alisa! – Zatrzymał dziewczynę, a ta jak zawsze z gracją odwróciła się do swojego lidera.
                                                          - Tak Panie? – Spytała i jak zawsze obdarowała przy tym mężczyznę, pięknym uśmiechem.
                                                            - Dziękuję ci za pomoc w modlitwie.
                                                            - Przecież wszyscy pomagaliśmy ci w modlitwie – Jak zawsze miała dobre serce i nie zbierała pochwał tylko dla siebie.
                                                                    - Wiem, ale twoje intencje czułem bardzo wyraźnie, i to one dawały mi przede wszystkim siłę.
                                                                     - Dziękuję Panie, to bardzo miłe, co mówić – Była lekko zawstydzona, nie przywykła do pochwał, chociaż Tom często chwalił jej postawę, i stawiał przed innymi jako wzór.
                                                                        - To prawda, nie ma za co dziękować – Stali jeszcze w ciszy, po czym warkoczyk dodał – Widzę przed tobą świetlaną przyszłość. Bóg mi powiedział, że widzi twoją postawę, i docenia.
                                                                        - Naprawdę? To tyle dla mnie znaczy! – Była taka szczęśliwa, że żadna inna wiadomość nie mogła być lepsza od tego. Czuła dumę, ale nie z powodu pochwalenia, a z tego, że teraz wiedziała, że chociaż czynni dobrze.
                                                                        - Dobrze, wracajmy do swojej pracy.
                                                                        - Panie – Zatrzymała jeszcze mężczyznę.
                                                                        - Tak?
                                                                        - Jeśli mogę wiedzieć, bo nie chcę być wścibska, ale co to były za emocje. One nie były twoje panie, tylko jakieś osoby.
                                                                        - Dobrze myślisz Alisso, one nie były moje. Należały do osoby, którą niedługo poznacie, lecz nie możesz tej osobie nic mówić na temat tego, co się zdarzyło w drodze tutaj.
                                                                         - Te uczucia były silne, przerażały mnie. Czułam taki ból, ale też smutek. – Spuściła swój wzrok na podłogę. Miała mętlik w głowie, który mógł rozwiązać tylko Tom, ale on nie chciał się w to mieszać.
                                                                          - Wiem, kiedyś ci to wytłumaczę, ale teraz nikt tego nie zrozumie – Odszedł od niej, i poszedł lekko zamyślony na scenę. Nie mógł teraz myśleć o Billu, chociaż bardzo chciał.  
            Drzwi się otworzyły, a do środka wchodzili masowo ludzie. Trzymali się lasek, jechali na wózkach, opierali o inne osoby, które z nimi przyszły. Każdy z nich myślał, o cudownym ozdrowieniu. Nie każdy wyjdzie z tego pomieszczenia ocalony, i zacznie życie od nowa, ale dla wielu to będzie początek innej drogi. Pójście ścieżką Pana, którą odzyskali, po takim czasie. Starsi, młodzi, kobiety, dzieci i mężczyźni podchodzili pod scenę, chcąc tylko jednego dotyku, cudownego ocalenia. Wyciągali do mistrza ręce. Pełno dłoni, które czekały na oświetlenie, ale Tom nic nie czuł. Najczęściej czuł przepływ energii, siły, a teraz czuł spokój, zdystansowanie, i melancholię. Przestraszył się tego uczucia, i to bardzo. Spojrzał na swoich towarzyszów i starał się skupić. Uniósł lekko podbródek do góry i starał się nie słyszeć tych próśb, krzyków, płaczów. Chciał ciszę i spokój, powoli wyciszał swój umysł. Czuł jak się uwalnia od tego świata, jego ciężar puszcza, a duch odrywa się od ziemi, tak jak by kajdany, które ma na stopach, nagle zostały otwarte. Poza swoim bijącym sercem, nie słyszał nic, zupełnie nic.  Wzrok mu jedynie uciekał do góry, w stronę światła, tak jasnego, jak jego serce, które się napełniało.

,,Bij serduszko, bij’’

                 Jego dusza mówiła, żyła, nie była zwykłym narzędziem, do komunikacji z Bogiem, ale dzisiaj Tom stał się duszą, a dusza stała się nim.
                                        - Wreszcie – szept dotarł do każdego ze zgromadzonych. Pod wpływem dziwnego ciężaru zaczęli upadać na kolana, ludzie na wózkach, o laskach, ci, co nigdy nie wstali z łóżek. Każdy wyciągał do Mistrza dłonie, czuli jak pożera ich dziwna siła, która ich uzdrawiała. Tom zszedł na dół i dotknął znowu ziemi, jego piękne czekoladowe oczy się otworzyły, a różowe usta lekko rozchyliły. Spojrzał po sali i wyciągnął swoje dobrze zbudowane dłonie do przodu.
                                         - Uwierzcie w Pana, uwierzcie – odchylił swoją głowę, i z lekkim uśmiechem na twarzy czuł jak ludzie zaczynają wstawać, ci co nie widzieli, zaczynają wiedzieć – Pan jest w was, idzie za Chrystusem – był w takiej euforii, że nie mógł się skupić. On nie powodował tych cudów, to ludzie je tworzyli.
                     Nigdy Boga się nie zrozumie, jeśli się w niego nie uwierzy, on jest naszą drogą, kiedy idziemy za nim, spotykamy światło, które nigdy nas nie oślepi. Wystarczy wierzyć, ale wiara jest krótka. Tom wiedział, że jeśli tylko przestaną wierzyć, i dziękować Panu, za ten dar zaczną upadać. Tak jak on zaczął, odnajdywać swoje skrzydła, żeby po chwili sam je odrywać. Boleśnie wyrywał sobie pióra, na które tak ciężko zapracował. Jego serce zostało wybrane, ale to nie zależało od niego. Dotyk przeradzał się w obsesje, którą nie mógł zatrzymać, ciepło go rozwalało. Niszczyło jego wnętrzności. Upadł na kolana, ugięty pod ciężarem ducha świętego.
                                               - Dziękuje, mój zbawco! – Uniósł dłonie do góry, po jego lekko opalonej twarzy zaczęły płynąć słone łzy, kropla, za kroplą upadały na drewnianą posadzkę. Z każdą kroplą coś w nim umierało, jeszcze nie wiedział, co, ale przeznaczenie przyjdzie wcześniej, niż się tego spodziewa.
                     
                 To, co się działo w drogim Hotelu, to istne szaleństwo, ale to, co się działo z młodym chłopakiem, w motelu przechodziło już wszystkie pojęcia. Przeleżał połowę dnia, a drugą nie spędził wcale lepiej. Chodził, od jednego konta do drugiego zastanawiając się, czy pojechać, czy nie. Jedna część krzyczała, że musi pojechać, natomiast druga bliska była skoczenia z balkonu, żeby tylko nie jechać. Nie potrafił rozpoznać, które uczucie jest silniejsze, i którego powinien się posłuchać. Najbardziej go martwiło, że godzina dziewiętnasta zbliża się wielkimi krokami. O siedemnastej zebrał swoje rzeczy i podszedł speszony do drewnianego okienka, w którym siedziała ta sama pani, co wczoraj wieczorem. Speszony podszedł do niej, a w dłoni miętosił klucz od swojego pokoju.
                                 - Przepraszam, nie wiem, jak zapłacę, za dzisiejszy dzień, bo nie mam pieniędzy, ale mogę to odpracować – Powiedział do starszej pani mocno zarumieniony na policzkach, i ze słodkim uśmiechem wymalowanym na trójkątnej twarzyczce.
             Starsza kobieta odłożyła swoją dopiero, co zaparzoną herbatę, na bok, i spojrzała na młodego chłopaka. Zaśmiała się cicho, pod nosem, na widok jego speszonej twarzyczki.
                                     - Nie przejmuj się, mężczyzna w warkoczach zapłacił za pana – Bill wytrzeszczył oczy na kobietę. Nie mógł uwierzyć, że ten dziwny mężczyzna znowu przewidział jego rucha, a przecież Bill nawet nie planował go. Nie potrafił przewidzieć, czy zostanie tutaj w poczekalni, czy może jednak wyjdzie, natomiast, pewnie w tej chwili Tom wiedział, że co się stanie. Tak jak by to, on władał nad czasem, przestrzenią, i wszystkim, co jest z tym związane.
                                      - Rozumiem oddaje, kluczę. Do widzenia – Oddał kobiecie klucz i o miękkich nogach wyszedł z motelu. Dopiero przed motelem upadł, na kolana zdzierając, sobie z nich skórę. Czuł, jak z ran wypływa krew, ale nie przejął się tym. Nie wiedząc czemu pierwszy raz, od długich lat zaczął się modlić. Wymawiał słowa tak niezrozumiale i cicho, że nawet pies miałby problem z jego usłyszeniem.
                                         - Panie, daj mi wstać, pomóż mi – Ciężar jeszcze bardziej go przygniatał do brudnej nawierzchni chodnika, ale on nie przestawał się modlić, miał potrzebę właśnie to robić. Nie miał zamiaru walczyć z jakąś nieokreśloną siłą. Nie wiedział, czy chce zrównać go, z chodnikiem, ale w tej chwili Bill chciał stać się chodnikiem.
             Chodnik, taki prosty, zwyczajny, brudny, ale przydany. Bill nigdy nie czuł się przydatny, a pragnął tego, jak tlenu. Chciał być tym chodnikiem, nieważne jakim, ważne, że był dla innych potrzebny, a to było całe jego życie.

             Potrzeba – Czym ona jest? Czy ona zawładnie naszą duszą, a jeśli tak, to, jak? Zniszczy go od środka, a jeśli tak, to, jak będzie, to robić? Wolno, czy szybko? Wyżre mu organy albo może po prostu szybko, i łatwo go zabije? Czy śmierć, też będzie boleć? A jeśli tak, to rozpadnie się w proch, czy jednak wtopi się ten nic nieznaczący chodnik. Tyle pytań, ale odpowiedzi żadnej, bo nikt nie chce rozmawiać z chodnikiem.

                                         - Panie, wierzę w ciebie. Pozwól mi wstać – był tak wykończony ciężarem na swoich barkach, że ledwie, co się podnosił. Jego ciało zaczęło zwalczać opór i się zaczęło podnosić. Najpierw barki, potem reszta ciała, która się podniosła z klęczek. Stanął na swoich nogach i pokonał dziwną siłę. Nie wiedząc czemu, poczuł przepływ energii. Był tak dziwny, nie jego na pewno. Odczuwał kogoś innego emocję.
Te emocje na pewno były za silne jak na jego ciało, nigdy nie odczuwał takiej pustki, a zarazem uczucia spełnienia. Tak różne odczucia, które były w jednym garnku, i się gotowały, na rozżarzonych węglach. Natomiast energia tak go rozsadzała, że jeszcze chwilę temu, nie mógł ustać na nogach,  teraz zaczął biec. Wiatr rozwiewał jego włosy, a on biegł, pędził niczym przezroczysta materia, którą jedynie mogło się poczuć na swoim ciele, i widziało się jego efekty po roślinach. Nogi miał jak młody Bóg, żadne kwiaty, krzewy nie stanowiły dla niego przeszkody. Śmiał się i jeszcze nigdy w życiu nie był tak szczęśliwy. Pobiegł do swojej – byłej już pracy i stanął na wysokości zadania. Wszedł do środka i spojrzał na mężczyznę, który właśnie dawał danie jakimś państwu. Ubrany był w dopasowaną koszulę i czarne, garniturowe spodnie. Podniósł wzrok i spojrzał na swojego pracownika, nie wiedział, czy ma na niego najpierw nakrzyczeć, czy może jednak porozmawiać na spokojnie.
                                            - Szefie, ja wszystko wytłumaczę – Po minie szefa, było widać, że tak łatwo nie będzie go przekonać, do historyjki Billa. Szczególnie że sam uczestniczący, w tej szalonej przygodzie, nie specjalnie w nią wierzył.  
                                              - Bill, Bill, Bill – Mężczyzna podszedł do chłopaka, i chwycił go, za ramię ciągnąc na zaplecze. Czarnowłosy zrozumiał dosadnie przekaz, że nie będzie to rozmowa przy herbacie i ciastkach.
                           Zaplecze było to małe, wąskie miejsce. Surowy wystrój ścian i podłogi. Nikt specjalnie się nie przejmował się, żeby pracownicy spędzali przerwę w ładnym miejscu. Poza białymi krzesłami, i kuchennym stołem stała jeszcze lodówka i mikrofala.  Na jednym, z krzeseł usiadł szef tego baru, a naprzeciwko niego usiadł czarnowłosy. Chłopak zagryzł wargę i spuścił wzrok na swoje trzęsące się ręce, które za wszelką cenę starał się uspokoić.
                                 - Zacznę chyba od najważniejszej rzeczy, czy ty cały czas chcesz pracować w moim barze? – odpowiedź była prosta tak, albo nie. Niestety w teorii, to nawet latanie wydaje się proste.
                                   - Proszę pana to nie tak, przyjął mnie pan do pracy, jestem panu bardzo wdzięczny, ale nie mogę dłużej tutaj pracować – jego serce było rozdarte, z jednej strony chciało zostać, natomiast z drugiej pragnęło polecieć, do mężczyzny, o pięknych, brązowych oczach.
                                     - Dlaczego? Znalazłeś lepiej płatną pracę? – spytał i prychnął, opierając się, o plastikowe krzesełko. Szef dobrze wiedział, jak chłopakowi było ciężko znaleźć pracę, a teraz niby miał zdobyć ją na pstryknięcie palców, w ciągu paru dni?
                                       - Nie, właściwie jak od pana odejdę, to zostanę bezrobotny.
             Mężczyzna oderwał swoje umięśnione plecy i pochylił się w stronę swojego pracownika. Oparł łokcie, o uda, i jeszcze bardziej się zbliżył, żeby zobaczyć jego oczy spod tej czarnej czupryny.
                                          - Bill, mów mi wszystko, zawsze byłeś rozsądny. Masz jakieś problemy? – spytał – Pomogę, ci przecież wiesz.
                                            - Wiem – odszepnął cicho, ale cały czas miał utkwiony wzrok, na swoich dłoniach.
                                           - Więc, o co chodzi? – mężczyzna nie przestawał dopytywać. Przez długi czas, kiedy chłopak u niego pracował, zdążył go polubić.
                                            - Nic się nie stało, po prostu wyjeżdżam. Uzbierałem wystarczająco pieniędzy, żeby muc wyjechać z tego miasta – kłamał jak najęty, ale nie mógł powiedzieć całej prawdy. Za bardzo szanował tego człowieka, żeby jeszcze na pożegnanie został przez niego wyśmiany i wyzwany od świrusów.
                                              - Gdzie? Bill przecież byś mi powiedział, jak byś to planował.
                                               - Nie chciałem nic mówić, bo by się pan dopytywał – dopiero teraz poczuł znowu przepływ tej samej energii. Uniósł wzrok, i spojrzał hardo w oczy swojego przeciwnika. Teraz ich oczy, o różnej barwie tęczówki walczyły ze sobą.
                                               - To jakaś tajemnica? – spytał unosząc pojedynczą brew i zakładając ręce na piersi.
                                                - Nie wiem, dokąd jadę – odparł zupełnie spokojnie.
                                                 - Jak to nie wiesz Bill? – mężczyzna naprzeciwko czarnowłosego wytrzeszczył oczy. Był tak zszokowany takim podejściem chłopaka, nigdy się po nim nie spodziewał czegoś takiego.
                                                     - Po prostu, pakuje się, i jadę – wzruszył ramionami – I pan mnie nie zatrzyma, może panu, kiedyś to wytłumaczę, a teraz muszę – spojrzał na zegar wiszący, nad lodówką – O boże! Już iść! – chwycił torebkę i wybiegł z pomieszczenia, za nim mężczyzna zdążył coś powiedzieć.
                   Zaczął szybko biec, musiał jak najszybciej dotrzeć na przystanek. To był ostatni autobus, którym mógł jeszcze zdążyć dotrzeć do domu, i wrócić na czas. Kiedy dobiegł zdyszany na przystanek, autobus właśnie odjeżdżał.
                                                 - Nosz Kurwa! – przeklną i rzucił torebką o ziemię, a ze środka jego czarnej torebki wyspały się wszystkie rzeczy. Westchnął i kucnął, zbierając swoje porozrzucane przybory pierwszej potrzeby.
                                                    - Bill! – krzyknął ktoś do niego. Młodzieniec podniósł głowę do góry, i spojrzał na swojego szefa, który krzyczał do niego, ze swojego terenowego auta – Podwieźć? – spytał, a czarnowłosy od razu pobiegł w stronę auta, i wsiadł.
                                                       - Jasne, że tak! – był taki ucieszony, że na niego trafił. To jakaś siła boska go sprowadziła, z tym autem – Muszę pojechać do mieszkania, proszę cię zawieź mnie tam, mam naprawdę mało czasu – ułożył dłonie w geście modlitwy, i spojrzał w oczy swojego byłego już szefa.
                                                        - Do mieszkania? No dobra – włączył kierunkowskaz i włączył się do ruchu. Jechał bardzo szybko i sprawnie pokonywał kilometry. Już po paru minutach byli pod bokiem chłopaka.
                                                         - Zaczekaj na mnie, tylko się spakuje, i już możemy wracać – za nim brunet zdążył cokolwiek powiedzieć, Bill wysiadł już z auta, i pobiegł na górę. Nie miał czasu czekać na windę, więc wbiegł po schodach na górę. Popędził po betonowych schodkach, na dziewiąte piętro, i w ogóle nie czuł zmęczenia. Nie wiedział zupełnie jak, to się stało, ale bardzo łatwo mu się te piętra pokonało. Nawet nie miał większej zadyszki.
                              Wszedł do mieszkania i wyjął z szafy wielką walizkę. Zaczął do niej wrzucać wszystko, co uznał, że mu się przyda. W szybkim tempie przechodził z salonu, do sypialni, z sypialni do łazienki, i z łazienki, znowu do salonu. Biegał w swoim małym mieszkaniu jak szaleniec. Po drodze przewalił jakąś lampę, zwalił coś z regału, potłukł jakiś kubek, czy talerzyk. Nie przejmował się tymi rzeczami, liczyło się dla niego jak najszybsze spakowanie walizki. Kiedy stwierdził, że ma już wszystko, wybrał jeszcze numer do właściciela mieszkania.
                                                               - Tak słucham? – odezwał się po drugiej stronie męski głos.
                                                                - Dzień dobry panu, z tej strony Bill Kaulitz – przedstawił się, nie usłyszał żadnej informacji zwrotnej, więc kontynuował, dlaczego zawraca tyłek mężczyźnie -  Proszę pana nie chce, już wynajmować, u pana mieszkania – powiedział krótko i zwięźle.
                                                                  - Dlaczego taka szybka decyzja panie Kulitz? – spytał zdziwiony właściciel po drugiej stronie niewidzialnej linii.
                                                                     - Kaulitz – poprawił mężczyznę – Wyjeżdżam dzisiaj, i chce zostawić panu kluczę, ale nie mogę czekać, mogę je zostawić u sąsiadki?
                                                                         - Nie może pan, musi pan podpisać odpowiednie dokumenty – odpowiedział.
                                                                          - Nie mam na to czasu, niech pan mi prześle te papiery na meila. Do widzenia, klucz zostawiam u sąsiadki – rozłączył się i wyszedł z walizką, na klatkę.
                                    Akurat miał szczęście, bo młoda sąsiadka wróciła akurat do domu, i otwierała drzwi do swojego mieszkania.
                                                                     - Dzień dobry – zawsze miła przywitała się z mężczyzną – Wyprowadza się pan ? – spytała zdziwiona.
                                                                       - Tak wyprowadzam się dzisiaj, mam prośbę do pani – postawił walizkę, i sam zaczął zamykać swoje mieszkanie na wszystkie zamki – Mogła by pani zatrzymać klucze do mieszkania, i jak przyjdzie właściciel je wręczyć? – spytał, i z lekkim uśmiechem spojrzał w jej błękitne oczy.
                                                                          - Oczywiście, nie ma problemu – wzięła od niego klucze – A gdzie pan się wyprowadza?
                                                                          - Nie wiem jeszcze, ale na pewno daleko – Uśmiechnął się i chwycił rączkę,  od swojej walizki.
                                                                          - Jakieś problemy? – spytała przestraszona, w jej głosie mogło się wyczuć zmartwienie.
                                                                            - Nie po prostu teraz albo nigdy – odparł, i sam się zdziwił, że to powiedział – Przepraszam bardzo, muszę już iść, dziękuje za przekazanie kluczy, wszystkiego dobrego pani – z uśmiechem na ustach podszedł do windy, i wszedł do środka.
               Teraz miał zacząć nowe życie, zupełnie inne. Nie powtarzalnie nowe, na które nie był zupełnie gotowy, ale stanął na samej wysokości działania. Wiedział, że teraz, albo nigdy. Już nikt nie będzie za niego myślał, teraz otwiera nowy rozdział w życiu, i dołącza do dziwnej grupy, którą na pewno zdąży poznać, nawet za bardzo. Może to i było lepiej dla niego? Pierwszy raz poczuł, że jego serce zabiło o własnych siłach i chęciach.

6 komentarzy:

  1. Jaki to słodki rozdział, chociaż jak czytałam o Tomie, to miałam ciary, ciekawe jak Billowi będzie się żyć z Tomem. Weny!
    Micky

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyznam szczerze, że tematyka tego opowiadania jest tak inna od tych, które czytałam do tej pory, że zupełnie nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. Na razie widzę to tak, że Tom jest całkowicie oddany Bogu i całkowicie skupia się na tym, by jak najwięcej osób „nawrócić”. Co do Billa, to w tym przypadku utożsamiałabym się właśnie z nim. Nie to, że w Boga nie wierzę, bo i w moim życiu był epizod Oazy, Ksm’u itd…, ale po zagłębieniu się w to, stwierdzam, że temat kościoła jest „przereklamowany” żeby teraz tu nikogo nie urazić. Być może akurat ja tak trafiłam, że przekonałam się, iż to nie do końca wygląda tak jak powinno i słowa z czynami mijają się na pierwszym skrzyżowaniu. No, ale, nie ważne. W każdym razie, zastanawiam się, co zrobi Tom. Billa do niego ciągnie, ale chyba nie ze względu na samą idee jak głosi, a na niego samego. Jeśli to, co piszesz ma być „twincestem”, (bo tu chyba raczej nie są braćmi) to myślę, że Toma wiara może mieć ciężką próbę, jeśli Bill oczywiście będzie trudnym zawodnikiem do przeciągnięcia go na tę dobrą stronę. Może nawet to Bill odciągnie go albo będzie próbował odciągnąć od Boga. Ciężko mi wyczuć, w jakim kierunku to zmierza. Fakt jest na razie taki, że ciągnie ich do siebie, nie ważne, z jakich powodów, ale coś ich do siebie przyciąga. Tylko, co dalej?
    Zaciekawiło mnie to opowiadanie i na pewno będę je dalej śledzić, by zobaczyć jak to się rozwinie i w którą stronę pójdzie. Życzę Ci dużo weny i wytrwałości. Buziaczki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za komentarz :D One wiele dla mnie znaczą, sama wiesz, jak bardzo w tedy chce się pisać dalej. Ich historia będzie inna, bardzo inna. To prawda, że wiara tutaj bardzo ma duże znaczenie. A wiara Tom . . . No tego z każdym rozdziałem będzie się dowiadywać bardziej. Mam nadzieje, że będzie się podobać, a Bill jest taka zagadką, którą czytelnik będzie poznawać. Chciałam zrobić coś, czego nie było. Z każdym rozdziałem będzie coraz ciekawiej, więc mam nadzieję, że będziesz do mnie wpadać i komentować. Dziękuję za komentarz :* Pozdrawiam
      Daisy

      Usuń
  3. Intryguje mnie Twoje opowiadanie. Jest inne niż wszystkie, które czytałam do tej pory, ale inne w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Ciekawie mnie jak to będzie wyglądało, kiedy Bill już dołączy do Toma...:)
    Życzę weny i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz, wiele dla mnie znaczy :) Tak, to miało być inne, niż wszystkie, żeby pokazać, że i twc może wejść w jakiś inny dział literatury, a nie szczeniackie, są bliźniakami, kochają się, ale nie mogą być razem, ale będą. Pozdrawiam i zachęcam do dalszego komentowanie i czytania. Pozdrawiam
      Daisy ;)

      Usuń
  4. To opowiadanie jest ekstremalnie heretyckie ;/

    OdpowiedzUsuń

Ostrzeżenie

Staram się wyłapywać błędy, ale jestem tylko człowiekiem i nie wszystko daję radę poprawić. Ciągle się uczę poprawności językowych, więc proszę o wyrozumiałość.

Jeśli podoba ci się moja twórczość zostaw komentarz. To wiele dla mnie znaczy.

Na blogu występują brutalne sceny, każdego kogo to uraziło, obraziło, czy poczuło się obrzydzonym, przepraszam, ale OGLĄDASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ

Z przyczyń życiowych jestem zmuszona na zamianę nazwy i też zmiany adresu blogu, przepraszam za utrudnienia.

Jeśli chcesz do mnie napisać - > daisywhite997@gmail.com

Zapraszam również na mojego facebooka -> https://www.facebook.com/profile.php?id=100011149688511

Obserwatorzy