poniedziałek, 8 lutego 2016

Rozdział IV ,,Jedyne lekarstwo''


Rozdział IV
,,Jedyne lekarstwo’’

                  Droga z mieszkania Billa wydawała się prosta, i były już szef chłopaka, miał szybko pokonać główną ulicę, ale jak na nieszczęście chłopaka akurat jakiś idiota jechał za szybko i spowodował wypadek. Korek był przeogromny. Kiedy czarnowłosy to zobaczył, myślał, że zaraz się rozpłacze. Za pół godziny miał się zjawić pod kościołem, którego nawet w Internecie nie mógł znaleźć.
                                      - No nie! – pisnął chłopak, i odpiął swój pas, bardziej się wychylając – W tym korku będziemy stać godzinę!
                                        - Nic ci nie poradzę, a co ma odjechać twój pociąg? I tak nie wiesz dokąd jechać, więc czy wsiądziesz teraz, czy za godzinę, nie robi ci to różnicy – kierowca wywrócił oczami, i spojrzał w lusterko.
                                         - Ja muszę być o dziewiętnastej, przed zniszczonym kościołem!
                                          - Gdzie jest ten zniszczony kościół? – wrzucił jedynkę, i ruszyli się parę centymetrów, po czym stanęli.
                                           - Nie mam pojęcia, nawet w Internecie go nie ma – założył ręce na piersi, i myślał, że zaraz coś sobie zrobi. Tak bardzo się bał, że odjadą bez niego.
                                            - To jak masz tam trafić? – spytał mężczyzna prowadzący pojazd na czterech kółkach.
                                              - Wiem, że znajduje się na łące za barem – rozglądał się uważnie chcąc dostrzec jakiś zjazd z drogi głównej.
                                                - Ale tam nie ma żadnego kościoła  – uświadomił o tym chłopaka.
                                               - Jest! Sam go widziałem!
                                               - Kiedy? – spytał zdziwiony znowu hamując swój pojazd.
                                                - Wczoraj w nocy – odparł spuszczając głowę na swoje kolana. Było mu wstyd, że się o tym dowiedział.
                                                  - No proszę, po jaką cholerę szwendałeś się po jakiś zniszczonych kościołach, sam, w środku nocy? – spytał.
                                                  - Kto powiedział, że byłem sam? – podniósł wzrok, i spojrzał na skupioną twarz mężczyzny.
                                                   - Kto był z tobą? – kierowca nawet nie drgnął, jechał przed siebie.
                                                    - Nie mogę panu powiedzieć – odwrócił wzrok, i spojrzał przez okno.
                                                   - To ten, z którym chcesz uciec? – Bill nie odpowiedział, ale dla mężczyzny była to jasna odpowiedź, że tak – To on ci wbił ten głupi pomysł do głowy? – znowu nie odpowiedział, ale to tylko potwierdziło domysły mężczyzny.
                                                     - Nie jest głupi! – oburzył się – To moja decyzja i musisz ją uszanować.
                                                      - Trzymaj się mocno, znajdę ci ten kościół – Złapał mocno kierownice i nią szarpnął. Skręcił w zarośla i jechał przez nie w nieznane sobie jakieś chaszcze.
                    Jechali szybko taranując wszystkie krzaki. Duże koła przecinały już zimną trawę. Ciemno nieba oplatała swoimi szpetnymi ramionami jedną półkulę ziemi. Tuliła swój trupi policzek do roślinności, a ludzi zmieniała w wampiry, które w nocy odnajdywali swój cel życia. W nocy nikt nic nie widział, w nocy wszyscy się bali, w nocy każdy był bezkarny. Nic nie widzisz, nic nie słyszysz, nic nie czujesz. Boisz się nawet swojego cienia, który jak jakiś morderca kroczy za tobą, i czeka jak tylko przejdziesz świecące latarnie, żeby mógł ciebie dopaść. Tak się czuł w tej chwili Bill, który uciekał przed swoim cieniem. Kręciło mu się w głowie, a obraz mu się rozmazywał. Ciepłe powietrze otuliło jego twarz. Delikatnie dotykało swoimi drobnymi paluszkami, jego policzków, ust, nosa i czarnych, jak noc włosów. Czuł otumanienie, jego wiotkiego ciała. Rozpływał się jak tabliczka, na słońcu. Auto jeszcze bardziej

 przyśpieszyło, jechała szybko, i dziko. Jak wypuszczony tygrys z klatki, szalał na wolności. Pożądał jakieś krwi, jakiegoś żywego mięsa. Chciał zabijać, niszczyć, rozszarpywać, tak jak w tej chwili Bill. Czuł złość, która przeradzała się w smutek, czuł lęk, która przemieniała się w radość. Coraz bardziej tonął w swoich uczuciach, których nie rozumiał.
                                                             - Bill – odezwał się cicho mężczyzna gwałtownie zatrzymując swój samochód. Chłopak otworzył oczy i spojrzał na swojego byłego szefa, obraz zaczął mu przywracać się – Nie wierzę – mina kierowcy wyrażała zdziwienie i jakiś nieopisaną obawę.
                                                                 - O co chodzi? – spytał cicho. Czuł jak boli go całe ciało, tak jak by przebiegł długi dystans.
                                                                  - Tego kościoła nigdy tutaj nie było – pokazał palcem przez szybę na zniszczony kościółek, a przy nim stojących ludzi i jakiś dostawcze auto.
                                                                   - Zawsze tutaj był – spojrzał na bruneta – Dziękuje ci David za wszystko – zbliżył się i pocałował go bardzo delikatnie w policzek, prawie niewyczuwalnie. Chciał już opuścić auto, ale poczuł silny uścisk mężczyzny na swoim ramieniu.
                                                                     - Bill, proszę cię . . . zostań – starał się przekonać chłopaka ale zupełnie mu nie szło. Wiedział, że jest na straconej pozycji.
                                                                       - David – trzymał w mocno klamkę, ale zastygł w bezruchu. Nie potrafił nic zrobić.
                                                                        - Wiem, że to nie odpowiedni moment, ale żałuje, że nie zagadałem do ciebie wcześniej, podobasz mi się Bill. Zostań, zostań ze mną, ze mną będziesz mieć wszystko – przysunął się do chłopaka. Czarnowłosy miał mętlik w głowie. Jego życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni.
                                                                         - David – starał się mu przerwać, coś powiedzieć, coś, co go nie skrzywdzi, ale nic mu nie przychodziło do głowy. 
                                                                         - Będziesz miał wszystko Bill, wszystko. Nie będziesz musiał się martwić o pieniądze, jedzenie, o nic. Będę cię nosić na rękach, całować, kochać i wielbić –wymieniał wszystko, co dla niego zrobi, jeśli z nim zostanie. Cały czas trzymał mocno rękę chłopaka.
                       Całej sytuacji przyglądał się Tom. Stał na środku łąki, dalej od zniszczonego kościoła i patrzył, co się działo w aucie. Zamknął oczy, i słyszał każde pojedyncze słowo chłopaka. Czuł całym sercem, jak ze sobą walczy. Jest rozdarty, z jednej strony chciał zostać, ale z innej chciał pojechać.
                                                                        - No dalej Bi, wiem czego chcesz – szepnął do siebie. Do mężczyzny podeszła brązowo włosa dziewczyna o słodkim imieniu – Nina. Ubrana była na czarno, z niektórymi elementami bieli, z których była bardzo dumna.
                                                                         - Mistrzu, na kogo czekamy? – spytała nieśmiało. Wiedziała, że nie może przerywać, ale czekali już godzinę, na jakąś osobę, a ta osoba się w ogóle, nie pojawiła.
                                                                          - Zaraz wyjdzie Nina, uspokój resztę i powiedz Gustavo’wi, że zaraz ruszamy dalej – nie otworzył swoich cudnie czekoladowych oczu nawet na chwilę. Ciągle miał lekko uniesioną głowię do góry, a powietrze delikatnie muskało jego czarne warkocze.
                                                                           - Dobrze mistrzu – odparła potulnie, chociaż po jej głosie, nie mogło się wyczuć zachwytu. Była zawiedziona, że wróci do swoich przyjaciół, z taką wiadomością, a nie inną.
                                                                         - Nina! – zatrzymała się i się odwróciła. Spojrzała na mężczyznę, który nawet się do niej nie odwrócił – Czy ty zwątpiłaś? – spytał ją.
                                                                         - Nie panie! Oczywiście, że nie! – zaczęła się od razu tłumaczyć. Nie chciała znowu spaść, jeśli weszła na te schody zwane ścieżką do Boga.
                                                                           - Mi się wydaje, że tak – odpowiedział i otworzył oczy – Idź Nina i się pomódl, żeby pan dał ci wiarę – nie musiał nawet na nią patrzeć, żeby wiedzieć, że była zawstydzona, speszona i smutna.
                                                                            - Tak mistrzu – odwróciła się, i szybko pobiegła do przyjaciół.
                        Bill w środku auta intensywnie myślał, nie potrafił ocenić, czy dobrze robi, czy nie. Wiedział tylko jedną rzecz, tą jedną, jedyną, której już nigdy, więcej nie pozna.
                                                                     - Przepraszam David, ale ja wybrałem jednak – mówił tak cicho, że mężczyzna siedzący obok musiał mocno wytężyć słuch, żeby coś usłyszeć.
                                                                     - Zastanów się dokładnie, jeszcze jest czas – czarnowłosy spojrzał na zegarek. Właśnie wybiła dziewiętnasta.
                                                                      - Już nie ma, przepraszam David – wyrwał mu rękę i otworzył drzwi od strony pasażera. Wysiadł i spojrzał w oczy Tomowi. Poczuł jak jego serce się roztapia, było mu teraz tak lekko. Zupełnie tak jak by leżał na jakieś chmurze, albo na egipskiej bawełnie.
                                                                        - Wiedziałem, że zdążysz na czas – uśmiech nie schodził mu z twarzy, tak samo, jak nie schodził Billowi.
                               Dla Billa, to był nowy początek życia. Życia, które wybrał, ale jeszcze nie wiedział, co go czeka. Narodził się jak feniks, ale tak samo jak ten ognisty ptak, będzie się palił. Płomień, który sam podsyca go pochłonie. On jest lodem, który się stopi, nie wie kiedy, nie wie gdzie, ale wie, że coś takiego może się wydarzyć. Nawet nie, że może, a na pewno się zdarzy. Będzie palić go, jego organy, jego ciało. Wszystko zniszczy, bo taki jest ogień, ani niebo, ani ziemia, nie zatrzyma ognia, którego woda nie ugasi, koc nie przykryje. Bo jak ugasić coś, co nie jest namacalne, ale jest? Istnieje naprawdę, ale nikt tego nie dotknie, nie posmakuje i nie zobaczy.  
                                  Czarnowłosy chłopak się nie odwrócił. Stał w miejscu, czuł na swoich słabych barkach wzrok Davida, jak robi mu dziurę miedzy łopatkami, i stara się dotrzeć do serca. Wręcz siłą się przedziera, a ostre pazury drapią, już i tak zraniony organ. Kiedyś jego serce było całe, bijące. Teraz jest pełne zadrapań, ran i plastrów, które boleśnie się odrywały, z każdym zranieniem. Swoje szczupłe palce zaciskał mocno na rączce na torbie, którą szybko przejął silniejszy od niego mężczyzna. Teraz decyzja zapadła, nie było powrotu, uniósł delikatnie wzrok na osobnika, który przed nim stał i z lekkim uśmiechem czekając na decyzję chłopaka.
                                         - Idziemy? – spytał delikatnie nowego, a ten w odpowiedzi jedynie skinął głową. Jost myślał, że jeszcze się odwróci i spojrzy na niego. Mężczyzna szybko wysiadł z auta i zebrał w sobie naprawdę dużo odwagi, żeby zatrzymać chłopaka.
                                            - Bill! – wołany odwrócił się, a jego długie włosy zawiały i delikatnie uniosły się na wietrze – Dzwoń, jeśli tylko będziesz mnie potrzebować!
Tego właśnie potrzebował młody  chłopak, potrzebował wiedzieć, że ma kogoś, do kogo zawsze będzie mógł wrócić. Pokiwał głową, z szerokim uśmiechem. Spojrzał na Toma i mogli ruszyć do srebrnego wanna. Na serce chłopaka został naklejony kolejny plaster, który był tylko na chwilę, ale przyniósł mu ulgę.
                                           - Moi drodzy, czekaliście, czekaliście i przybył – powiedział Tom  przedstawiając nową osobę, która dołączy do ich grupy. Bill był bardzo speszony, że wszyscy na niego czekali.
                                             - Jak masz na imię? – spytał Georg odrywając swoje ciało od drzwi wanna. Powoli podszedł do chłopaka, przyglądał się mu, jak jakiemuś diamentowi, który dopiero, co znalazł i sprawdzał, czy jest prawdziwy.
                                               - B-bill – odpowiedział nieśmiało, w dłoni gniótł róg swojej koszulki. Nie patrzył na tych wszystkich ludzi, chociaż czuł ich wzrok, na sobie.
                                                    - Georg daj spokój, widzisz, że jest przestraszony – usłyszał damski głos, ale nie podniósł głowy, żeby zobaczyć właścicielkę, tego delikatnego i bardzo kobiecego wokalu.
                                                      - Alissa, chce go tylko poznać – zbuntował się chłopak, o którym była mowa. Chociaż chłopcem, nie można go nazwać, bo jest bardzo wysoki, i do tego silny, ale czasami zachowywał się jak proste dziecko.
                                                         - To poznawaj na odległość dobrze? – Tom założył ręce na piersi i przysunął się do Billa. Zachowywał się tak, jak by chciał obronić swoją własność.
                                                          - Oczywiście Mistrzu – odskoczył jak poparzony i wrócił na swoje miejsce.
                        Usłyszał jakieś szmery, szepty i poczuł, jak ktoś kładzie mu dłonie na barki. Od razu spojrzał przestraszony, ale od razu się uspokoił, kiedy zobaczył te oczy, o tak bardzo ciepłym kolorze czekolady.
                                                           - Bill, spokojnie, oni chcą ciebie poznać, nie ma czego się wstydzić – powiedział do niego, nie przestawał się uśmiechać.
                                                             - Mnie? Ja nie jestem ciekawy - nie mógł się oprzeć patrzenia mu prosto w oczy. Zazwyczaj, kiedy ktoś patrzy się dłużej w czyjeś oczy, to znaczy, że chce go zabić, albo uprawiać z nim sex. Bill chciał wszystkiego, nie ważne co, ważne, że związane z nim.
                                                                - Dołączasz do nas, więc się nie dziw – uśmiech nie schodził mu z twarzy, był taki zadowolony, że mu wyszło i zaczął być taki radosny.
                                                                - Mistrzu? – spytała się Nina, która stała za mężczyzną. Tom się odwrócił w jej stronę. Była bardzo speszona, ale trzęsła się z zimna – Możemy już jechać? – spytał. Tom dopiero teraz zobaczył, że jego wierzyciele są zmarznięci i głodni, na pewno chcą po całym dniu wrażeń wreszcie odpocząć. Mężczyzna wiedział, że odpoczynek jest bardzo ważny, bo wtedy regeneruje swoje siły.
                                                                   - Oczywiście Nino – odpowiedział i się uśmiechnął szeroko – No dobrze Bill, chodź – podał walizkę chłopaka Gustavowi – ich kierowcy i wsiedli do wielkiego wanna.
Każdy zajął swoje miejsce jak to zawsze w podróży. Tym razem Tom chciał zrobić zmianę, ale Georg, nie chciał odpuścić. Kiedy tylko weszli do środka, a Tom usiadł na swoim miejscu, jakieś szepty ucichły.
                                                                     - Georg, mamy nowego, proszę cię, usiądź z dziewczynami, albo z przodu – powiedział do chłopaka. Brunet spojrzał na swojego mistrza i bez słowa wstał, przesiadł się do przodu – Siadaj Bill – czarnowłosy nieśmiało usiadł na czarnym fotelu i zapiął pas. Drzwi pozamykane i ruszyli w dalszą drogę.
                          Georg Listing – Najwierniejszy wierzyciel Toma, ale też przyjaciel Mistrza. Właśnie on miał najwięcej względów, u niego, i mógł decydować, o rzeczach, o których reszta nie miała nawet prawa myśleć. Jego historia jest prosta, chociaż ma wiele w sobie bólu i złości. Georg, kiedyś był inny, zwyczajnym nastolatkiem, który pogubił się w życiu. Pochodził z okolic Nowego Yourku, żył w dość bogatej rodzinie. Jedynak, który zawsze był idealny, w tym nieidealnym świecie, on miał być czystym kryształem. Niestety, nie był, wywalili go z jednej prywatnej szkoły, innej, aż wylądował w państwowej placówce. Do był wielki wstyd dla rodziców, ale zaczęło się robić coraz gorzej. Kiedy tylko osiągnął, swoją pełnoletność stał się zimny, rzucił szkołę, zaczął ćpać i tworzyć majątek rodziców. Wydawał wszystko z pieniędzy na jego studia. Kupował drogie auta, wynajmował pokoje w drogich hotelach, dużo pił i ćpał. Stać go było, dopóki była kasa. Jak się skończyła, nie miał już za co nawet kupić bułki, do jedzenia. Dla rodziców chłopaka było ciężkie, ale nie mogli przyjąć swojego syna.
                        
                        - Po co tutaj przyszedłeś ćpunie? – spytał ojciec bruneta, który miał długie włosy, o kolorze jasnej czekolady.
                         - Skończyły się – wymamrotał pod nosem. Elegancko ubrana kobieta stała za swoim siwiejącym już mężem i uspokajająco głaskała go po ramieniu.
                          - Co się skończyły? – dobrze wiedział, co się skończyło jemu pierworodnemu, ale chciał wiedzieć. Dobrze wiedział, jakie to było poniżające dla dwudziestolatka, ale nie było wyjścia.
                           - Kasa – odwrócił wzrok. Nie chciał patrzeć w oczy swojemu ojcu, nie chciał rozmawiać z nim. Chciał tylko wziąć pieniądze, na dragi i wyjść z tego miejsca, którego tak nie znosił.
                             - I co chcesz, żebym ci dał na dragi? Mogę ci dać, jeśli będę miał pewność, że zaćpasz się na śmierć!
                             - Ludwik! – krzyknęła żona mężczyzny, a matka Georga.
                             - Wynoś się, nie chce cię, więcej widzieć w tym domu – wysyczał jeszcze przez zęby, ale nie spojrzał już na człowieka, który jeszcze jakiś czas temu nazywał ,,swoim synem’’. Teraz był dla niego nikim.
                               - Ale Ludwik! To nasz syn! – kobieta chciała ratować jakoś sytuacje, ale nie da rady. Sama była na utrzymaniu męża, a jej syn sam podjął taką decyzję.
                                - Elisabeth my już nie mamy syna – usłyszeli tylko trzask drzwi i już więcej nie zobaczyli w swoim domu Georga.
  
           Od tego czasu Gerog omija szerokim łukiem New Yeark. Przez wiele dni, a może nawet i tygodni szlajał się bez celu, po ulicach Manhattanu. Jak wielu szaleńców, brudasów i ćpunów siedział pod jakiś teatrem, czy restauracją i starał się jakoś przeżyć. Noce były najgorsze, zimno i ciemno. W takim mieście, jak to nigdy nie było wiadomo, na kogo się trafi. Wtedy Gerog miał czas, żeby myśleć. Dużo myślał i dochodził do różnych wniosków. Zrozumiał, że kiedy miał pieniądze, miał przyjaciół, pieniądze się skończyły i też wielkie przyjaźnie, gdzieś się pourywały. Był sam, chory, głodny i na głodzie.
              Pewnego dnia pojawił się on. Miał wtedy na swojej głowie złociste dredy, które się odznaczały w ciemni tego ponurego miasta. Latarnia uliczna delikatnie rzuciła światło na twarz nieznajomego. Był to Tom, i tak właśnie w kręgu wierzycieli pojawił się pierwszy uzdrowiony, który uwierzył i tak zyskał nowe, o wiele lepsze życie.

                 Cisza jaka panowała w wannie, była dla Billa straszna. Nie był przyzwyczajony do ciszy, chciał, żeby coś się działo, ale jechali w nocy. Wszyscy spali, jedynie Tom, Gustav i Georg zajmowali się swoimi sprawami. Tom odmawiał jakąś modlitwę, natomiast Gerog patrzył się przez okno. Gustav był skupiony na drodze. Bill wyjął swój telefon i słuchawki do niego. Postanowił się trochę zrelaksować, nie wiedział, gdzie jedzie, ale na pewno, jak tylko dojedzie, nie będzie już mógł odpocząć. Kiedy chciał włożyć jedną ze swoich białych słuchawek, do ucha poczuł, jak czyjaś ręka jeździ po jego udzie. Od razu się zarumienił i podążył za silną dłonią, do jego właściciela. Spojrzał na Kaulitza, który nie przerywał swojej modlitwy. Na męskiej dłoni warkoczyka została położona bardziej delikatna i milsza w dotyku dłoń Billa. Spletli ze sobą palce i każdy patrzył w inną stronę. Czy tak się właśnie rodzi uczucie? Tylko czym było ono spowodowane? Dotykiem? 
                  Los Angeles – Miasto upadłych aniołów. Nie raz, kto wjechał do tego miasta, już nie wyszedł. Tym, co nosili na plecach skrzydła z białymi piórami, zostały odebrane. Bestialsko wyrwane, obcięte i sprzedane, wymienione na trochę sztucznego szczęścia. Szczęście, które było tak ulotne, jak dym z papierosa. Chwila, minuta, wszystko warte było tej chwili. Czas się nie liczył, topiło się go w alkoholu, podpalało zapalniczką i mieszało się z kokainą. Chwila była wieczna, nieśmiertelna, jak Bóg, ale on w tej chwili został zamknięty w butelce z grubego szkła. Palił się i właśnie tego chcieli, zapomnienia, gdzie diabły bawiły się ze śmiertelnikami, a sam Szatan narzucał rytm, w którym się zatracali. Ich ciała, które były takie niewinne, teraz grzeszyły, niszczyły. Szaleństwo pochłaniało ich całych, skóra ich paliła, chcieli ją ugasić. Trochę spokoju, ale nie mogli. Trzeba było tańczyć, pić i bawić się, bawić. O niczym nie myśleli, nie mogli, bo sprzedali swoje skrzydła. Mimo krwi, która była widoczna tylko dla nich, lali jeszcze swoje otwarte rany spiritusem, to bolało, paliło, ale ogień ugaszał ich winne. Bo kiedy wstawał dzień, a noc znowu chowała się pod płaszczem swojego ojca i szła pustoszyć, gdzie indziej życia nieśmiertelników, przychodzili ich bracia. Czołgali się po ziemi, oblizywali usta, byli głodni, teraz oni szli na żer. Teraz oni będą ucztować. Bawić, bawić, bawić niech trwa do rana, bo rano przyjdzie żal, smutek i rozpacz. Nigdy nie uciekniesz, sprzedałeś swoją duszę, oddałeś skrzydła, a serce już dawno zgubiłeś. Teraz cierp, jesteś tylko zwykłym kawałkiem mięsa, które każdej nocy i dnia jest na nowo jedzone. Odradzasz się jak Prometeusz, ale sęp ciągle przylatuje, z każdym dniem z nawiązką. Nie możesz, nie dasz rady wyrwać swoje zranione już dłonie z kajdan. Zostaje ci tylko jedno . . . Śmierć.
                          Dojechali do hotelu już w nocy. Tom przeczuwał, że musi iść i ratować swoje anioły. Wszystko, na co spojrzał kazało mu wybiec z wanna i ruszyć do pierwszego lepszego klubu, żeby tylko im pomóc. Niestety nie mógł tak zrobić, Bill wymagał opieki, a on musiał pierw zająć się jednym upadłym aniołem. Inne poczekają jeszcze jeden dzień. Może gdyby wiedział, że to właśnie chodzi innemu Bogu, to może by pobiegł, może by nigdy nie wchodził do tego jeziora, ale za późno. Teraz zostało mu tylko utopienie się.
                                - Dobra wysiadka – powiedział, Gustav zapalając lekkie światełko z przodu, a lusterko wsteczne skierował na budzących się ludzi z tyłu.
                                   - Pójdę zapłacić za hotel – rzekł szybko Georg i podniósł się, szybko idąc do drogiego hotelu.
Dziewczyny wstawały i wychodziły odziane w koce i szaliki. Przecierały swoje oczy delikatnymi dłońmi i stały przy bagażniku, na swoje walizki. Tom oparł się o wanna i patrzył na czarne niebo. Zawsze uwielbiał gwiazdy, a dzisiejszej nocy się schowały. Wtuliły swoje twarze w miękkie chmury i uśpione płynęły na miękkiej materii popychane lekko przez wiatr. Z samochodu wysiadł jako ostatni Bill. Wyjął ze swojej czarnej torebki paczkę papierosów i od razu odpalił.
                                       - My nie palimy – powiedziałem do niego. Auto zostało zamknięte i przy bagażniku zostały dwie czarne walizki. Jedna Toma, a druga czarnowłosego.
 Gustav i dziewczyny już dawno zniknęły w hotelu. Na zimnym dworze zostali tylko oni. Głodni, ale nie jedzenia, a swojego dotyku. Zupełnie jak narkoman, który nie miał, pieniędzy na narkotyk nie mógł, zażyć białego proszku, albo wstrzyknąć  sobie w żyłę przezroczystą ciecz. Byli tak blisko siebie, a nie mogli siebie dotknąć. Patrzyli w swoje czekoladowe oczy i starali się z nich wyczytać swoje uczucia. Nie mogli, nic zobaczyć, bo może ich serce nie chciało. Gdyby widzieli swoje zepsute dusze, na pewno znienawidziliby siebie i innych. Kiedyś czyste, delikatne, a teraz rozkładające się, żółknące. Gdyby nie to, że chowali swoje grzechy w sercu, a duszę nie pokazywali nikomu mogli normalnie żyć, ale jak można żyć, wiedząc, że w środku się rozkładasz. Ta próchnica zaatakowała każdy z twoich organów. Niestety, ale to nie jest ząb, który możesz wyrwać i po problemie, serce, chociaż bardzo byś chciał, nie wyrwiesz.
                                           - To nie palcie – odpowiedział i wydmuchał przez swoje kształtne usta biały dym z lekko szarym poświatę – Nikt wam nie każe.
                                            - Ty też nie powinieneś, to szkodzi – dobre serce Toma zawsze podpowiadało mu, co ma mówić. Lecz z każdą chwilą dotyku tej słodyczy, którą był chłopak przed nim, jego serce się kurczyło i czarniało, jak zaatakowany ząb.
                                              - Na coś trzeba umrzeć, prawda? – uśmiechnął się i ponownie się zaciągną.
                                               - Wole, żebyś żył jednak i . . . – nie dokończył, to co chciał powiedzieć było dla niego zbyt dużą deklaracją.
                                                  - I? – chłopak nie odpuszczał,  już dawno pocałował trupie usta, teraz nie było odwrotu – Mów – nakazał.
                                                    - Długo jeszcze będziecie tak stać?! – krzyknął do nich Andy, stał właśnie przed obrotowymi drzwiami. Osoby, do których zwrócił się brunet spojrzały nagle na siebie, a potem na Andiego.
                                                       - Już idziemy! – krzyknął Tom i podszedł do bagażnika. Wziął dwie walizki i ruszył w stronę wejścia – Dopalaj i idziemy, późno już jest, a jutro pracowity dzień – Bill od razu wyrzucił w połowie spalonego papierosa i wziął w dłoń swoją walizkę.
                                                         - Co jutro będzie się działo? – spytał i wszedł ramię w ramię z Tomem do hotelu.
                                                          - Zobaczysz Bill – chłopak już nie słuchał. Był w wielkim szoku, że ma spędzić dzisiejszą noc właśnie w takim miejscu.
                      Hotel Dante – bardzo drogi i bardzo luksusowy, to właśnie w takim hotelu spały takie gwiazdy jak Selena Gomez, Rihanna czy Lady Gaga. Marmurowa posadzka i kremowy dywan prowadzący do recepcji zrobionej z dębu. Za blatem stały dwie panie recepcjonistki, ubrane w elegancki strój, zadbane i bardzo ładne. Czarne, skórzane kanapy po prawej stronie od wejścia, na drewnianym stoliku stały już filiżanki z gorącą herbatą i talerz pełen ciasteczek.
                                                           - Co tak długo? – spytała Alissa, która wtulała się w swój koc w dalmatyńczyki. Miała roztrzepane włosy i ubrana była w zwykłe dresy i jakieś trampki.
                                                             - Chciałem jeszcze pogadać z Bogiem w ciszy, a Bill mi w tym pomagał – odparł od razu Tom i postawił swoją czarną walizkę na wózek hotelowy.
                                                               - Rozumiemy – kiwnęła głową Nina, która otulała się bardziej swoim szalikiem i założyła na głowę kaptur swojej czarnej bluzy.
                                                                 - Ile musimy czekać na pokój? – spytał warkoczyk i wziął białą filiżankę z ciepłą herbatą w środku i upił z niej łyka.
                                                                   - Parę minut, muszą ogarnąć wszystko, wiesz, przyjechaliśmy bez zapowiedzi – odparł, Georg jedząc ciastko, które, co jakiś czas maczał w herbacie.
                           Bill nieśmiało usiadł obok Gustava i patrzył się na swoje dłonie. Cały czas czuł się nie swojo, kiedy byli wszyscy wyznawcy. Oczywiście, on się nie zaliczył do wyznawców, nie miałby nawet jak, jakoś nie mógł uwierzyć. Nie wiedział, czemu tak jest, że go odrzuca, jak ma tylko zacząć ufać, ale później dowiedział się, bardzo boleśnie dlaczego.
                             Wtedy właśnie przyszedł on, nie wiadomo skąd, ale wraz z zimnym powiewem wiatru ujrzał jego piękną postać czarnowłosy. Sen to nie mógł być, ale tylko on go widział. Czy to śmierć do niego przyszła? Nie, śmierć woli bardziej dramatyczne wejścia, a to było zwyczajne. Postać podeszła do drewnianej lady i przyciągnęła do siebie dziewczynę. Wgryzł swoje zęby w jej bladą szyję, ale nie był wampirem o nie, nie potrzebował krwi do życia. Potrzebował czegoś straszniejszego, potrzebował bólu, żeby przeżyć, a właśnie teraz szukał nowego dawcy.
                                  Jedna sekunda, jedna minuta, herbata na kremowym dywanie, biała porcelana w kawałkach, ręka cała we krwi, ale nikt nie zareagował, nawet Tom. Wszyscy byli tak, jak by zastygli w bezruchu. Zesztywnieli cali, w czynności, w której przed sekundą robili, ale to sekundy już nie było. Bill czuł, że jest w innej stratosferze, albo nawet w przestrzeni. Wysoki mężczyzna puścił dziewczynę, a ta od razu upadła. Jej ciało swobodnie zwisało przez ladę. Mężczyzna, bo tak właśnie mogło się go ocenić, po budowie ciała odwrócił się w stronę Billa. Serce chłopaka stanęło, nie potrafił jakoś sensownie zareagować, wpatrywał się w wielkim szoku jak postać powoli, jak w transie idzie do czarnowłosego. Ciągnęła swoje nogi, ale po sekundzie bardzo zawrotnym tempie przyśpieszyła. Zatrzymała się przed twarzą młodego chłopa i wyszeptała, a raczej wycharczała jedno zdanie, które przedzieliło serce Kaulitza na pół.
                                     - Jesteś mój – i wszedł w niego. Stali się jednością.
                        Bo na to uzależnienie jest tylko jedno lekarstwo, a jest nim śmierć.  
         




2 komentarze:

  1. Zastanawiałam się kiedy pojawi się coś nowego, a tu proszę, wchodzę na bloga i widzę nowy odcinek. Mila niespodzianka 😊 jakos zaskoczyło mnie to, ze Jost byl szefem Billa i do tego próbował przekonywać, kusić by ten z nim został. Ale B. Wybrał Toma ^^ I końcówka... Ten demon (?) żywiący się bólem, "stapiający" się w jedno z B... Ciekawe.
    Btw. Hotel i cala sytuacja w nim skojarzyła mi się z serialem American horror story, chyba za dużo oglądam xdd
    POzdrawiam i życzę weny 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie się wydaje, że wiara Toma zostanie wystawiona na ciężką próbę, może nawet przegra, bo pójdzie za głosem serca. Zobaczymy. Robi się naprawdę ciekawie.
    Buziaczki :*

    OdpowiedzUsuń

Ostrzeżenie

Staram się wyłapywać błędy, ale jestem tylko człowiekiem i nie wszystko daję radę poprawić. Ciągle się uczę poprawności językowych, więc proszę o wyrozumiałość.

Jeśli podoba ci się moja twórczość zostaw komentarz. To wiele dla mnie znaczy.

Na blogu występują brutalne sceny, każdego kogo to uraziło, obraziło, czy poczuło się obrzydzonym, przepraszam, ale OGLĄDASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ

Z przyczyń życiowych jestem zmuszona na zamianę nazwy i też zmiany adresu blogu, przepraszam za utrudnienia.

Jeśli chcesz do mnie napisać - > daisywhite997@gmail.com

Zapraszam również na mojego facebooka -> https://www.facebook.com/profile.php?id=100011149688511

Obserwatorzy